Blog

Henryk Sienkiewicz Potop. Tom drugi

Henryk Sienkiewicz Potop. Tom drugi

Potop, tom drugi 

Ta monumentalna powieść stanowi drugą część trylogii, której akcja rozgrywa się w czasach potopu szwedzkiego, okresie burzliwych wydarzeń w historii Polski.

Sienkiewicz, w swej charakterystycznej manierze, ukazuje nam świat pełen bohaterstwa, miłości, zdrady i niezwykłych przygód, splatając fikcję z faktami historycznymi w sposób mistrzowski.


"Potop, tom drugi"

to kontynuacja losów bohaterów znanych z pierwszej części, ale także wprowadzenie nowych postaci, które wnikliwie analizują losy Polski w obliczu szwedzkiej inwazji.
W niniejszym artykule przyjrzymy się bliżej temu wyjątkowemu tomowi, przedstawiając jego główne wątki, bohaterów oraz kluczowe wydarzenia. Jeśli jesteście ciekawi, jak Sienkiewicz snuje swoje narracje w drugiej części "Potopu", zapraszam do lektury dalszej!


Rozdział pierwszy(+=+)Rozdział drugi(+=+)Rozdział trzeci(+=+)Rozdział czwarty(+=+)Rozdział piąty(+=+)Rozdział szósty(+=+)Rozdział siódmy(+=+)Rozdział ósmy(+=+)Rozdział dziewiąty(+=+)Rozdział dziesiąty(+=+)Rozdział Jedenasty(+=+)

Rozdział Trzynasty(+=+)Rozdział Czternasty(+=+)Rozdział Piętnasty(+=+)Rozdział Szesnasty(+=+)Rozdział Siedemnasty(+=+) Audiobook.(+=+)

Roz­dział XII

Świst­nęły sza­ble i ostrze szczęk­nęło o ostrze. Wnet zmie­nił się plac boju, bo Bohun natarł z taką wście­kło­ścią, że pan Woło­dy­jow­ski usko­czył w tył kilka kro­ków i świad­ko­wie rów­nież musieli się cof­nąć. Bły­ska­wi­cowe zyg­zaki sza­bli Bohuna były tak szyb­kie, że prze­ra­żone oczy obec­nych nie mogły za nimi nadą­żyć zdało im się, że pan Michał cał­kiem jest nimi oto­czony, pokryty i że Bóg jeden chyba zdoła go wyrwać spod tej nawał­no­ści pio­ru­nów. Ciosy zlały się w jeden nie­usta­jący świst, pęd poru­sza­nego powie­trza ude­rzał o twa­rze. Furia watażki wzra­stała: ogar­niał go dziki szał bojowy i parł przed sobą Woło­dy­jow­skiego jak hura­gan a mały rycerz cofał się cią­gle i tylko się bro­nił. Wycią­gnięta jego pra­wica nie poru­szała się pra­wie wcale, dłoń tylko sama zata­czała bez ustanku małe, ale szyb­kie jak myśl pół­kola i chwy­tał sza­lone cię­cia Bohu­nowe, ostrze pod­sta­wiał pod ostrze, odbi­jał i znów się zasła­niał, i jesz­cze się cofał, oczy utkwił w oczach Kozaka i śród wężo­wych bły­ska­wic wyda­wał się spo­kojny, jeno na policzki wystą­piły mu plamy czer­wone.

Pan Zagłoba przy­mknął oczy i sły­szał tylko cios za cio­sem, zgrzyt za zgrzy­tem.

  • „Broni się jesz­cze!” pomy­ślał.
  • Broni się jesz­cze! szep­tali pano­wie Sie­liccy i Char­łamp.
  • Już przy­party do wydmy dodał cicho Kuszel.
  • Zagłoba znów otwo­rzył oko i spoj­rzał.

Plecy Woło­dy­jow­skiego opie­rały się pra­wie o wydmę, ale widocz­nie nie był dotąd ranny, jeno rumieńce na jego twa­rzy stały się żyw­sze, a kilka kro­pel potu wystą­piło mu na czoło.

Serce Zagłoby zabiło nadzieją.

„Prze­cie i z pana Michała gracz nad gra­cze pomy­ślał a i tam­ten znuży się naresz­cie. ”

Jakoż twarz Bohuna stała się blada, pot per­lił mu także czoło, ale opór podnie­cał tylko jego wście­kłość: białe kły bły­snęły mu spod wąsów, a z piersi wydo­by­wało się chra­pa­nie wście­kło­ści.

Woło­dy­jow­ski nie spusz­czał go z oka i bro­nił się cią­gle.

Nagle poczuw­szy za sobą wydmę zebrał się w sobie już patrzą­cym zda­wało się, że padł on tym­cza­sem pochy­lił się, skur­czył, przy­siadł i rzu­cił całą swoją osobą niby kamie­niem w pierś Kozaka.

  • Ata­kuje! wykrzyk­nął Zagłoba.
  • Ata­kuje! powtó­rzyli inni.

Tak było w isto­cie: watażka cofał się teraz, a mały rycerz poznaw­szy już całą siłę prze­ciwnika nacie­rał tak żwawo, że świad­kom dech zamarł w piersi: widocz­nie poczy­nał się roz­grze­wać, noz­drza roz­dęły mu się małe oczki sypały skry; przy­sia­dał i zry­wał się, zmie­niał w jed­nym mgnie­niu pozy­cje, zata­czał kręgi naokół watażki i zmu­szał go do obra­ca­nia się na miej­scu.

  • O, mistrz! O, mistrz! wołał Zagłoba.
  • Zgi­niesz! ozwał się nagle Bohun.
  • Zgi­niesz! odpowie­dział jak echo Woło­dy­jow­ski.

Wtem Kozak sztuką naj­bie­glej­szym tylko szer­mie­rzom znaną przerzu­cił nagle sza­blę z pra­wej ręki do lewej i dał cios od lewicy tak okropny, że pan Michał, jakby pio­ru­nem rażony, padł na zie­mię.

Jezus Maria! krzyk­nął Zagłoba.

Ale pan Michał padł umyśl­nie i wła­śnie dla­tego sza­bla Bohu­nowa prze­cięła tylko powie­trze, mały rycerz zaś zerwał się jak dziki kot i całą nie­mal dłu­go­ścią ostrza ciął strasz­li­wie w odkrytą pierś Kozaka.

Bohun zachwiał się, postą­pił krok, ostat­nim wysi­le­niem dał ostat­nie pchnię­cie; pan Woło­dy­jow­ski odbił je z łatwo­ścią, ude­rzył jesz­cze po dwa­kroć w pochy­lony łeb sza­bla wysu­nęła się z bez­wład­nych rąk Bohuna i padł twa­rzą na pia­sek, który wnet zaczer­wie­nił się pod nim sze­roką kałużą krwi.

Elia­szeńko, obecny przy bitwie, rzu­cił się na ciało ata­mana.

Świad­ko­wie przez jakiś czas nie mogli słowa prze­mó­wić, a pan Michał mil­czał także; wsparł się obu rękoma na sza­belce i oddy­chał ciężko.

  • Zagłoba pierw­szy prze­rwał mil­cze­nie:
  • Panie Michale, pójdź w moje obję­cia! rzekł z roz­czu­le­niem.
  • Oto­czyli go tedy kołem.

Toś waść gracz pierw­szej wody! Niech waści kule biją! mówili pano­wie Sie­liccy.

Waść, widzę, ści­cha­pęk! rzekł Char­łamp. Stanę ja wasz­mo­ści, żeby nie mówiono, iżem się uląkł, ale choć­byś i mnie miał wasz­mość tak pochla­stać, zawszeć win­szuję, win­szuję!

Et, dali­by­ście sobie wasz­mo­ścio­wie pokój, bo w rze­czy nie macie się o co bić mówił Zagłoba.

Nie może być, bo tu cho­dzi o moją repu­ta­cję odparł pety­ho­rzec za którą chęt­nie dam gar­dło.

Nic mi po waści­nym gar­dle, zanie­chajmy się lepiej rze­cze Woło­dy­jow­ski gdyż prawdę wać­panu powie­dziaw­szy, tom mu tam w drogę, gdzie myślisz, nie wcho­dził. Wej­dzie tam wać­panu kto inny, lep­szy ode mnie ale nie ja.

  • Jak to?
  • Parol kawa­ler­ski.
  • To już sobie daj­cie pokój wołali Sie­liccy i Kuszel.
  • Niechże i tak będzie rzekł Char­łamp otwie­ra­jąc ramiona.

Pan Woło­dy­jow­ski padł w nie i poczęli się cało­wać, aż echo roz­le­gało się po wydmach pan Char­łamp zaś mówił:

Niechże waści nie znam, żebyś zaś tak pochla­stał podob­nego wiel­ko­luda! A i sza­blą umiał on też obra­cać.

Anim się spo­dzie­wał, żeby taki był fech­mistrz! I skąd on się mógł tego wyuczyć?

Tu uwaga powszechna zwró­ciła się znów na leżą­cego watażkę, któ­rego Elia­szeńko obró­cił przez ten czas twa­rzą do góry i z pła­czem szu­kał w nim zna­ków życia. Twa­rzy Bohuna nie można było roze­znać, bo pokryły ją sople krwi, która wypły­nęła z ran w głowę zada­nych i wnet ścięła się na chłod­nym powie­trzu. Koszula na pier­siach rów­nież była cała we krwi, ale dawał jesz­cze znaki życia. Widocz­nie był w kon­wul­sji przed­śmiert­nej, nogi jego drgały, a palce skrzy­wione na kształt szpo­nów darły pia­sek. Zagłoba spoj­rzał i mach­nął ręką.

  • Ma dosyć! rzekł żegna się ze świa­tem.
  • Aj! rzekł jeden z Sie­lic­kich spo­glą­da­jąc na ciało to już trup.
  • Ba! Pra­wie na dzwona pocięty.
  • Nie lada to był rycerz mruk­nął kiwa­jąc głową Woło­dy­jow­ski.
  • Wiem coś o tym dodał Zagłoba.

Tym­cza­sem Elia­szeńko chciał dźwi­gnąć i unieść nie­szczę­snego ata­mana, ale że był czło­wiek dość wątły i nie­młody, a Bohun pra­wie do olbrzy­mów nale­żał więc nie mógł. Do karczmy było kilka staj, a Bohun lada chwila mógł sko­nać; esauł widząc to zwró­cił się do szlachty.

Pany! wołał skła­da­jąc ręce. Na Spasa i Swia­tuju Pre­czy­stuju, pomo­żite! Ne dajte, szczob win tutki szczez jak sobaka. Ja sta­ryj, ne zdu­żaju, a lude daleko

Szlachta spoj­rzała po sobie. Zaw­zię­tość prze­ciw Bohu­nowi zni­kła już we wszyst­kich ser­cach.

Pew­nie, że trudno go tu jak psa zosta­wić mruk­nął pierw­szy Zagłoba. Sko­ro­śmy z nim na poje­dy­nek sta­nęli, to już on dla nas nie chłop, ale żoł­nierz, któ­remu taka pomoc się należy Kto ze mną ponie­sie, mości pano­wie?

Ja rzekł Woło­dy­jow­ski.

To go ponie­ście na mojej burce dodał Char­łamp.

Po chwili Bohun leżał już na opoń­czy, któ­rej końce pochwy­cili Zagłoba, Woło­dy­jow­ski, Kuszel i Elia­szeńko i cały orszak w towa­rzy­stwie Char­łampa i panów Sie­lic­kich udał się wol­nym kro­kiem ku karcz­mie.

Twarde ma życie rzekł Zagłoba jesz­cze się rusza. Mój Boże, żeby mnie kto powie­dział, że na jego niańkę wyjdę i że go będę tak niósł, myślał bym, że kpi ze mnie! Zbyt mam czułe serce, sam wiem o tym, ale trudno! Jesz­cze mu i rany opa­trzę. Mam nadzieję, że na tym świe­cie już się nie spo­tkamy wię­cej: niech­że mile mię wspo­mina na tam­tym!

To myślisz wasz­mość, że on żadną miarą nie wyżyje? pytał Char­łamp.

On? Nie dał­bym za jego żywot sta­rego wiech­cia. Tak już było napi­sano i nie mogło go minąć, bo choćby mu się było z panem Woło­dy­jow­skim powio­dło, to by moich rąk nie uszedł. Ale wolę, że się tak stało, bo już i tak krzyki są na mnie jako na mężo­bójcę bez lito­ści. A co ja mam robić, jak mi kto w drogę wle­zie? Panu Duń­czew­skiemu pięć­set zło­tych basa­runku musia­łem zapła­cić, a wia­domo wasz­mo­ściom, że dobra ruskie nija­kiej teraz intraty nie przy­no­szą.

Prawda, że to wasz­mo­ściów do szczętu tam splą­dro­wano rzekł Char­łamp.

Uf! Ciężki ten moło­jec mówił dalej Zagłoba ażem się zasa­pał! Splą­dro­wano, bo splą­dro­wano, ale mam też nadzieję, że nam exu­li­bus sejm jako­wąś pro­wi­zję obmy­śli ina­czej na śmierć pochud­niemy Ciężki też on, ciężki! Patrz­cie, wasz­mo­ścio­wie, znowu zaczyna krwa­wić; skocz no wać­pan, panie Char­łamp, do karczmy, żeby Żyd chleba z paję­czyną zagniótł. Nie pomoże to wiele temu nie­bo­ra­kowi, ale opa­tru­nek chrze­ści­jań­ska rzecz i lżej mu będzie umie­rać. Żywo, panie Char­łamp!

Pan Char­łamp wysu­nął się naprzód i gdy na koniec wnie­siono watażkę do izby, Zagłoba wnet zabrał się z wielką zna­jo­mo­ścią rze­czy i wprawą do opa­trunku. Krew zata­mo­wał, rany poza­le­piał, po czym zwró­cił się do Elia­szeńki.

A Ty, dziadu, tu nie­po­trzebny rzekł. Jedź co prę­dzej do Zabo­rowa, proś, żeby Cię przed obli­cze pań­skie pusz­czono, i list oddaj, a opo­wiedz, coś widział, tak wszystko, jak było. Jeśli zełżesz, będę wie­dział, bom kró­le­wi­cza jego­mo­ści zaufany, i szyję Ci uciąć każę. Chmiel­nic­kiemu też kła­niaj się ode mnie, bo mnie zna i miłuje. Pogrzeb spra­wimy Twemu ata­ma­nowi uczciwy, a Ty rób swoje, po kątach się nie włócz, bo Cię gdzie zatłuką, nim się zdo­łasz wywieść, ktoś taki. Bywaj zdrów! Ruszaj, ruszaj!

  • Pozwól­cie, panie, zostać choć dopóty, dopóki nie osty­gnie.
  • Ruszaj, mówię Ci! rzekł groź­nie Zagłoba a nie, to Cię każę chło­pom do Zabo­rowa odsta­wić. A kła­niaj się Chmiel­nic­kiemu.
  • Elia­szeńko pokło­nił się w pas i wyszedł, Zagłoba zaś rzekł jesz­cze do Char­łampa i Sie­lic­kich:

Wypra­wi­łem tego Kozaka, bo co on tu ma jesz­cze do roboty? A niech­że go naprawdę gdzie zatłuką, co łatwo się może zda­rzyć, to na nas by winę zwa­lono. Pierwsi zasław­czycy i pokur­cze kanc­ler­scy wrzesz­cze­liby na całe gar­dło, że ludzie księ­cia woje­wody wymor­do­wali wbrew pra­wom boskim całe posel­stwo kozac­kie. Ale mądra głowa na wszystko pora­dzi. Nie damy my się tym gła­dy­szom, tym łusz­czy­bo­chen­kom, tym podwi­ka­rzom w kaszy zjeść, a i wać­pa­no­wie też świadcz­cie w potrze­bie, jak się wszystko odbyło i że on to sam nas wyzwał. Muszę też jesz­cze wój­towi tutej­szemu przy­ka­zać, aby go tam jakoś pocho­wał. Nie wie­dzą tu oni, kto to taki; będą myśleli, że to szlach­cic, i pocho­wają uczci­wie. Nam też czas w drogę, panie Michale, bo trzeba jesz­cze księ­ciu woje­wo­dzie zdać rela­cję.

Chra­pliwy oddech Bohuna prze­rwał dal­sze słowa pana Zagłoby.

Oho, już dusza szuka sobie drogi! rzekł szlach­cic. Już też i ciemno się robi; po omacku pój­dzie na tam­ten świat. Ale skoro tej naszej nie­szczę­snej nie­bogi nie pohań­bił, to dajże mu Boże wieczny odpo­czy­nek amen! Jedźmy, panie Michale Z serca odpusz­czam mu wszyst­kie winy, choć co prawda, wię­cej ja jemu w drogę lazłem niż on mnie. Ale teraz koniec. Bywaj­cie wasz­mo­ścio­wie zdrowi, miło mi było poznać tak zacnych kawa­le­rów. Pamię­taj­cie jeno świad­czyć w potrze­bie.

Brak komentarzy.
nw.ct8.pl @ Blogi PHP FUSION V9

2014 - 2024 © nw.ct8.pl

Polityka prywatności

kontakt

Powered by PHPFusion. Copyright ©2024 PHP Fusion Inc.
Released as free software without warranties under GNU Affero GPL v3.