Bolesław LEŚMIAN
Urodził się w Warszawie, 22 stycznia 1877
ZMORY WIOSENNE
Biegnie dziewczyna lasem. Zieleni się jej czas
Oto jej włos rozwiany, a oto szum i las!
Od mrowisk słońce dymi we złotych kurzach - mgłach.
A piersi jej rozpiera majowy, cudny strach!
Śnił się jej dzisiaj w nocy wilkołak w głębi kniej,
I dwaj rycerze zbrojni i aniołowie trzej !
Śnił się jej śpiew i pląsy i wszelki ptak i zwierz!
I miecz i krew i ogień! Sen zbiegła wzdłuż i wszerz!.
A teraz biegnie w jawę, przez las na lasu skraj
A za nią Maj drapieżny! Spójrz tylko - tygrys-maj !
Dziewczyna płonie gniewem. zaciska białą pięść.
A wkoło pachną kwiaty.Szczęść, Boże, kwiatom szczęść!
A wkoło pachną kwiaty, słońcem się dławi zdrój !
Purpura zieleń złoto ! Rozkwitów szał i bój !
Grzmi wiosna! Tętnią żary! Krwawią się gardła róż!
O, szczęście, szczęście, szczęście! Dziś albo nigdy już!
Dziewczyno, hej, dziewczyno! Zieleni się nam czas!.
Kochałem nieraz ongi i dzisiaj jeszcze raz.
Dziewczyno, byłem z tobą w snu jarach, w głębi kniej
Jam - dwaj rycerze zbrojni i aniołowie trzej !
Jam śpiew i pląs zawrotny! Jam wszelki ptak i zwierz!
Ja - miecz i krew i ogień! Sen zbiegłem wzdłuż i wszerz...
Sen zbiegłem, goniąc ciebie, twój wierny tygrys-maj!
Ja jestem las ten cały - las cały aż po skraj !
O ZMIERZCHU
Słońce zgasło. O, jakże zwinne są i młode
Zmierzchy czerwca, nim w północ głuchą się przesilą!
Po wargach twoich dłonią, kształt czującą, wiodę,
Jak po koralach, morzu wydartych przed chwilą.
Spleć stopy, przymknij oczy - i nazwij to cudem,
Żeśmy razem, dalecy od dziennego znoju!
Jakże łatwo zwiać szczęście, z takim oto trudem
Rozniecone w ciemnościach twojego pokoju!
Łatwiej, niż rozpleść złotą warkocza zawiłość,
Niepojętą dla zmierzchów, co zgadnąć nie mogą,
Czemu te słowa: cisza i wieczór i miłość
Napełniają mi serce zabobonną trwogą?
Czemu ciebie. poległą snem na mej rozpaczy,
Pieszczę tak. jakby w szczęścia przepychu dostatnim
Każdy mój pocałunek miał być już - ostatnim.
Słońce zgasło... O, błagam, nie całuj inaczej !
GŁUCHONIEMA
We wsi naszej jest jedna głuchoniema dziewka.
Pragniesz głos jej posłyszeć, gdy patrzy w lazury,
Bo w jej oku się tai gadatliwa śpiewka.
Przyszła do nas z wsi obcej, nie wiadomo której.
Nikt nie zna jej nazwiska ni snu. co ją stworzył
Chyba śmierć ją zawoła kiedyś po imieniu
Ja chciałem być jej śmiercią, aby w jej milczeniu
Znaleźć strunę, na której Bóg dłonie położył.
Myślałem, że gdy w złotym wieczności obłędzie
Garścią ziemi uderzę w niemą pierś dziewczyny,
Pierś ta dumką łabędzią zahuczy w doliny
I zbudzi na jeziorach uśpione łabędzie!.
We wsi naszej jest jedna rzeka bardzo blada,
Dziad jakiś nurzał sieci w falistej głębinie
Pytam go, co za rzeka? - a on odpowiada
Trudno dać imię temu, co w dalekość płynie.
Mówią jedni, że Tykicz, drudzy. że Mohiła,
Inni mówią: Daleka, a zaś inni: Bliska
Ja stary wiem, że nie ma ta woda nazwiska.
Co rzece po imieniu; gdy w snach dno zgubiła!.
We wsi naszej nieziemskie bywają wieczory,
Gdy zorza świat przemienia w sen o snach nietrwały,
Wtedy w duszy się rodzą fioletowe zmory
I wspomnienia o rzeczach, które nie istniały.
W taki wieczór widziałem, jak ta głuchoniema
Z duszą do umarłego podobną słowika,
Ta śpiewaczka bezgłośna, lira bez lirnika,
Szła ku rzece, witając ją dłońmi obiema.
Tam stanęła, jak człowiek, co nie słysząc, słucha
I złotą sieć warkocza zanurzyła w głębi.
Rybaczka! - chciała może złowić sen gołębi,
Który własnym jej głosem na dnie rzeki grucha !
Albo może pragnęła ta łowczyni śmiała
Chwycić własne odbicie w sieć złocisto-płową,
Myśląc, że ono, ludzką obdarzone mową,
Opowie ludziom wszystko, o czym wciąż milczała !
Nagle strząsnęła sploty. Ognie zórz ją złocą,
Jak światłość wiekuista, przyćmiona i senna...
Obca sobie i światu, między dniem a nocą
Nad bezimienną rzeką stoi bezimienna..
Niegdyś Powagą I Grozą Płomieni
Niegdyś powagą i grozą płomienni
Stali się dzisiaj wspomnieniem i echem,
Wymysłem ptaków, obłoków uśmiechem,
Ci - niezastępni i ci - niezamienni.
Dla gnuśnych bogów są stróżami ziemi.
Dla zakochanych - wzorem lub przysięgą,
Dla dzieci - dziećmi, lecz bardziej pięknemi,
A dla poetów - przyrównań potęgą!
Dla zmarłych - lilią, wykwitłą za wcześnie,
A dla rycerzy - ogniem i żelazem,
A dla uśpionych - zaledwo snem we śnie,
A dla mnie - niczym i wszystkim zarazem!
Zaś dla rusałek, zrodzonych wód jaśnią,
Są zaniedbaną w błękitach współbaśnią
TOAST ŚWIĘTOKRADZKI
Żem nieraz wchodził z wami w złośliwość zażyłą,
Mistrze zgrzytów i chrzęstów, z których pieśń się czyni,
Więc mi dano się o was zadumać w świątyni,
Gdzie już nic się nie staje, prócz tego, co było.
Tu wybucha z witrażów tak tęczowy płomień,
Że ty - bogu, a tobie bóg wyda się tęczą,
I obydwaj, zarówno pełni oszołomień,
Posłyszycie, jak wasze westchnienia współdźwięczą.
Lecz ja dłoń świętokradzką wyciągam w rozblaski
Aż po kielich, drzwi złotą dwutarczą strzeżony!
Na dnie jego krwi Pańskiej koral zaczajony
Ustom, skorym do wina, nie poskąpi łaski!
Więc gdy mi takie wino uderza do głowy
Mocą nieba całego aż do nieboskłonu
Czyż nie jestem o, bracia, nieufni do zgonu
Opojem znad lazurów i sam - lazurowy?
Czyliż teraz mój okręt. szalony beztroską,
Dość się hardo na zdradnej nie załamie rafie?
I czyż - bóstwem pijany - do was nie potrafię,
Znawcy znawstwa samego, przemówić dość bosko?
Za wszystkich, których słońca promienista rózga
Chłoszcze za żądz natręctwo i skrzydeł bezbożność,
Aż ich kiedyś złocących swej kary wielmożność
Grom, zawistny o złoto, w proch cenny rozdruzga !
Za skazanych na znoje czatów i wywiadów
Gdziekolwiek się wałęsa ich płonna tęsknota!
Za tych, co mając żądła, poszukują jadów
Gdziekolwiek ich przydybie ta żądeł zgryzota!
I za tych, którym nagle, na wiosnę czy jesień,
By pogardzić kwiatami - nie dostało chwastu!
I za tamtych, co z wszelkich uniesień lub wzniesień
Warci jeszcze takiego wzniesienia toastu!
Za tę całą drużynę zgiełkliwą i rojną,
Za ich żywot pokrętny i śmierć niespokojną
Wznoszę kielich. po brzegi pieniący się bogiem !
BALLADA O DUMNYM RYCERZU
Śpi owo rycerz, śpi bezrozumnie
I raz na zawsze w dębowej trumnie.
Leży wygodnie, bo się ułożył
Tak, aby nigdy snu nie zatrwożył.
Jego kochanka z różańcem w ręku
Zawodzi, pełna skargi i jęku
"Przyszłam ci wyznać moje niemoce,
Że nie wiem, jak tam spędzasz swe noce?
Bo odkąd w ciemnym nocujesz grobie
Ani ty przy mnie ni ja przy tobie!
Kochałam oczy i usta twoje,
Wczoraj kochałam, dzisiaj się boję!
Boję się szatą w mrok zaszeleścić,
Boję się w myśli ciebie popieścić!
Trzy dni się w myśli twój czar promienił,
Dziś nie wiem, ile grób cię odmienił
Ani mi z tobą łoża podzielić,
Ani urodą swoją weselić
Darmo przymuszam uparte ciało,
By się twym oczom podobać chciało!
Przy tobie martwym - ja nieszczęśliwa
Wstydzę się jeno, żem jeszcze żywa!
Rozważył rycerz, że w słowach - zdrada,
I po dawnemu leżąc, powiada:
Choć mi robaki oczy wyżarły
Nie wstyd mi tego, żem już umarły!.
Chociaż podziemiec jestem nikczemny
Nie wstyd mi tego, żem już podziemny!
Taką mam sytość i przepych w próżni,
Że mnie od króla Bóg nie odróżni!
Taka noc błysła nad życia zbiegiem,
Że mi świat cały jednym noclegiem!
Ani mi słońca, ani mi nieba,
Ani miłości twojej potrzeba!
Ani mi zemsty w onej ustroni,
Gdzie krew nie szemrze i miecz nie dzwoni!
Nie znasz ty dumy. nie znasz pogardy
Tych, którzy w ziemi posnęli twardej.
W piersi ich - wielka ciszy potęga
I żaden zawód ich nie dosięga !
I nawet z resztek zsiniałej wargi
Nie wydobędziesz jęku ni skargi!
Oto w pobliżu mam ja sąsiada,
Co już od serca w proch się rozpada.
Ten ci jest śmiercią ode mnie starszy
I śpi, na żmijach głowę oparłszy.
Lecz co przecierpiał i co zobaczył
Nawet półszeptem wyrzec nie raczył!
Nie ulżył jękiem niemej żałobie,
Nie wyznał nigdy, co przeżył w grobie!
A wszak ci w trupach taka moc bywa,
Że trup i w grobie wiele przeżywa !
Lecz Bogu chyba, w dzień zmartwychwstania,
W twarz rzuci wzgardę swego wyznania !
I zamilkł rycerz - dumnie i godnie
I po dawnemu leżał wygodnie.
Jego kochanka z różańcem w ręku
Odeszła, pełna wstydu i lęku